22 października 2016

[6] bełkoty

Dzień dobry, przepraszam, a długo pani czeka?, nie, proszę, którędy do?, proszę siedzieć, kochana, ja postoję, świeże, dzisiaj rano przywieźli, ty wiesz, że spotkałam Krzyśka, rozładował mi się telefon, która godzina?, wyjdziemy gdzieś w piątek? nie albo i tak, panie, ale paskudna ta pogoda, no, ciepło, a potem zimno!, lubię, jak liście żółkną w różnym tempie, zbieram na chorego synka, no, Marysiu, co się mówi!, to co, jeszcze jednego?, kto ostatni do pana doktora?, czy nie zechciałby pan przejść na abonament?, jakieś skapciałe te pomidory, szybki internet w twoim mieście, gdzie mnie zabierasz? niespodzianka, jak to giełda nie weszła, czy on jest pojebany, e, i tak nie mam u niej szans, nie byłem aż tak pijany.

A potem budzimy się do prawdziwego życia, zasypiając. I prawdziwie wtedy oddychamy.
Strząsamy z siebie bełkoty.
Byle nie eksplodowały nam one w podświadomości.
I od rana znów.

8 października 2016

[5] nocynoce

Będziemy się upajać tanim winem w zimnie otwartych okien.
Będziemy malować tanią szminką usta nasze i naszych kochanków.
Potkniemy się o nierówny bruk, może łamiąc kostki.
Opali nas ciepłym ogniem światło wschodzącego słońca: nad łąką, nad górami, nad jeziorem, nad brudnym miastem.
Zamarzniemy jeszcze z pięć razy w bramie kamienic.
Przerazimy się jakąś tragiczną informacją ze świata, ale będziemy obojętni wobec naszych sąsiadów.
Będziemy przytuleni czytać nocne rozkłady jazdy jak dobrą literaturę.
Znów zepsujemy sobie mozolnie układane fryzury.
I znów nas złapie zbyt obfity deszcz.
Jeszcze raz podrzesz mi rajstopy.
A drugi raz potem ja sama, ale nie zauważę tego w oparach emocji i alkoholu.
Chodź, jeszcze raz zagramy w Tetrisa. Jest już ciemno, dzieci śpią.
Mentalny chłód przejściowych pór roku. Zapach dymów z milionów polskich pieców.
Przy braku szczęścia - odór palonego plastiku.
Skąd mamy brać kolejne poruszenia, skoro widzieliśmy już wszystko?
Wyostrz zmysły. Zatop się w dźwięku deszczu bijącego o nasze niewspólne szyby.

[4.1] skutki nagłej pobudki

    Szybko i skutecznie rozwiążemy twoje problemy!  
 
    Kowalski spojrzał w górę na wielki, jaskrawy billboard. Od razu rzucił mu się w oczy, bo był nad wyraz ekscentryczny, nawet jak na rozpowszechnione wszędzie reklamy. Przedstawiał on dwie postaci - mężczyznę i kobietę - opierających się o siebie plecami. Kobieta była ubrana w dość wyzywający strój imitujący pielęgniarski uniform, a mężczyzna miał na sobie za duży garnitur nie z tej epoki. Uśmiechali się oboje tak sztucznie, że wywoływali u odbiorcy mdłości.
   Kowalski nie miał wielkiego wyczucia smaku, nie ubierał się też ani gustownie, ani luksusowo. Mieszkanie urządził, kopiując z katalogu meblowego poszczególne aranżacje. Jego żona była równie mało fantazyjna w życiu.
  A mimo to - ten billboard dźgnął go między żebra. Zatem można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że dźgał tak prawie wszystkich oglądających go mieszkańców Warszawy. Do tego stopnia, że zupełnie wytrącał z równowagi i nie spełniał swojego podstawowego zadania - człowiek nawet nie orientował się, jakiego produktu jest to reklama i kompletnie zapominał o tym, żeby się tym zainteresować.
   Kowalski otrząsnął się z letargu, poprawił krawat i wkroczył do budynku bez wyrazu, zbudowanego w dużej mierze ze szkła. Ostatnio taka panowała moda.
     Prawie by zapomniał, jaki był cel jego wyjazdu do Warszawy.