6 grudnia 2017

[20] dendrofil

Oto ja, najstarszy najmłodszy człowiek na świecie.
Najwięcej przeżył w najkrótszym czasie.
Najbardziej się na wszystkich poznał w ułamku sekundy, zaśmiał się i odszedł.
Co macie mi do zaoferowania?
Jaką nową tajemnicę waszych dusz?
Jaką nową rozterkę, jaki ból, jakie nicości doskwieranie?
Co tam macie nowego, czego bym nie znał, czego bym nie doświadczył, w co bym się zwyczajnie nie wczuł?
Czego bym nie dostrzegł, czego bym nie zauważył?
Czego bym nie przewidział?

1 listopada 2017

[19] biedna sztuka

     Co by było, gdyby Vincent van Gogh nie miał talentu?
    Jego pośmiertna chwała i tak niewiele mu dała, skoro nie mogła ona ukoić jego dawno niebijącego już serca, ale można się choć wzruszyć jego losem, chlipnąć tu i tam, że ach, że taka szkoda tego pięknego, zdolnego człowieka, który się nie nadawał do życia w tym świecie, którym świat gardził uparcie, na którym świat się nie poznał - ten sam świat, który nie był stworzony dla niego, ale który mógł jako jedyny dać mu to, czego najbardziej pragnął - dać uznanie i potwierdzenie, że jest się cokolwiek wartym.
    A co by było, gdyby van Gogh był kompletnym beztalenciem? Albo nie brnąc w takie skrajności - gdyby po prostu nie był aż tak dobry w tym, co robił? Gdyby było widać, że maluje od niedawna i po amatorsku, a kolejne lata ćwiczeń nie przynosiłyby większego skutku? Co wtedy?
   Czy wtedy nadal kibicowałoby się jego losom, tak jak dzisiaj? Czy wtedy nadal wzruszałaby nas braterska więź van Goghów, która pozwoliła na finansowanie kompletnie nieopłacalnych ówcześnie podrygów malarskich Vincenta z kieszeni Theo? A może raczej machnęlibyśmy na to ręką i powiedzieli, że obaj głupcy, niechby się jeden lepiej wziął za normalną robotę, a nie roił sobie nie wiadomo co, a drugi niechby się w końcu zebrał na odwagę i odwiódł to beztalencie od trwonienia ciężko zarobionych pieniędzy?

28 października 2017

[18] monolog zdechłej kaczki

Zabawnie płynie czas, wraz z nim świat, a potem ja.
Biegnę obok głównego nurtu rzeki, byle się nie zamoczyć, byle nie być w środku, ale żeby czuć choć powiew wiatru i mieć opryskane wodą kostki.
Wskoczę do tej rzeki, jeśli i ty wskoczysz ze mną.
Nie? No to ja też nie.
Będziemy sobie stać tak na brzegu do usranej śmierci. Ach, do pięknego dnia usranego śmiercią.

25 października 2017

[17] Lesio

Lesiu!

      Problem w tym, że nie bardzo wiem, o co mi chodzi.
    Jasne, jasne, śmiej się teraz pod nosem i mamrocz do siebie, że tak, że kobiety, że przynajmniej mam odwagę przyznać, że robię aferę nie wiadomo o co; bądź sobie dalej taki żałosny, ale mnie tego widoku oszczędź i pozwól coś powiedzieć.
      Właściwie, to wiem, o co mi chodzi. Ale tak mnie to przeraża, że łatwiej Ci wmówić, że nie wiem.

24 sierpnia 2017

[16] nowiny

   -  W tak przyjemne dni jak ten - zacząłem po chwili błogiego milczenia - prawie zaczynam wierzyć w cuda.
    Nic nie odpowiedziała, tylko podniosła na chwilę głowę z mojego ramienia i spojrzała na mnie karcąco.
   -  Och, rety, nie to miałem na myśli - zreflektowałem się. - No wiesz, tak się po prostu mówi.
    Siedzieliśmy wtuleni w siebie na ławeczce parkowej, i kiedy przymykałem trochę jedno oko, prawie oszukiwałem mózg, że jesteśmy w jakimś ładnym, neutralnym miejscu. Ba, ja prawie dałbym się zupełnie zwieść swojej wybujałej wyobraźni, podsycanej lekką gorączką, ale wiem, że moja dziewczyna cały czas była czujna, uważna i boleśnie świadoma miejsca naszego - mojego - pobytu.
  Byłem świeżo po rozmowie z lekarzem prowadzącym, który wprowadził mnie we wszystkie szczegóły. Oczywiście, nie chciał tego robić, chciał się mną zająć, jak każdym innym pacjentem, ale ostatecznie nie mógł. Jeśli nie przez wzgląd na nasz wspólny, bardzo związany z tematem naszej rozmowy, zawód, to choćby z powodu naszej długoletniej znajomości.
    Dowiedziałem się więc wszystkiego, a wielu rzeczy nie musiałem usłyszeć wprost, by je zrozumieć; dość powiedzieć, że moja sytuacja była po prostu beznadziejna, a ja od początku się tego domyślałem. Ba, czułem to w kościach, ha ha...
    Za to ona nic jeszcze nie wiedziała i jasne było, że w końcu - za pięć, dziesięć minut - ostatecznie będę musiał zebrać się w sobie i powiedzieć jej to, tylko może łagodniejszymi słowami, których cały czas nie potrafiłem znaleźć.

22 sierpnia 2017

[15] wewnętrzny recenzent

  Zapomniałam już zapachu letniej, wieczornej rosy, rozsypanej kryształkami na nieskoszonej trawie.
    Jest tak dobrze i cicho, zaraz wzejdzie słońce i się popłaczę.
    Wilgoć jest nie do opisania, tak bardzo wsiąka we mnie i przenika - aż do głębi, aż do ości.
    Człowiek na ościach.
    Bezpretensjonalny, miękki, wadliwy.
    Ciężko się chodzi z taką wadą genetyczną, źle się oddycha, każdy dzień to walka.
    Bardzo łatwo jest się wtedy poddać, więc jeśli widzisz człowieka z ośćmi zamiast kości, który wydaje się być całkiem szczęśliwy, to podejdź do niego i go przytul.
    Jeśli rzeczywiście czuje się spełniony, to odwzajemni uścisk i powie ci kilka miłych słów.
    Jeśli jednak maskował swoją depresję, to się rozklei. Wtedy ty mu powiedz kilka miłych słów.
    Myślisz, że nie znaczą nic, ale znaczą bardzo wiele.

   -  "Myślisz, że nie znaczą nic"? - spojrzał na mnie z politowaniem. Jakby mi ktoś w pysk strzelił. - Ktoś cię chyba rozproszył tak gdzieś od połowy, co? Takich pierdół to się po tobie nie spodziewałem.

[14] pieśni żałobne

Pogrzeb

Najgorzej, kiedy już słodkie początki podszyte są goryczą.
Kiedy jest się w położeniu tak beznadziejnym już na samym wstępie.
Kiedy nie ma nawet czasu na czczą beztroskę, zapominanie o świecie, tracenie poczucia czasu i rzeczywistości.
Najgorzej, kiedy już słodkie początki zatrute są troskami.
A może i - najlepiej?
Bo kiedy przychodzi smak zawodu i rozczarowania, to jest on jednakowoż znany.
A znajome rzeczy lepiej się przyjmuje do rozumu i serca.
I świadomość złego zakończenia całkiem porządnie do jego nadejścia przygotowuje.
I wiadomo, że tak się to właśnie wydarza, nie ma dobrych rzeczy w świecie, szczęśliwych upojeń aż po wsze czasy.
I może dobrze, że niczego niewinnego nie zaznaliśmy. Że nie mieliśmy nic wspólnego - bo nie ma czego tracić, nie ma za czym tęsknić. Grzebać możemy jedynie wyobrażenia i oczekiwania.

6 maja 2017

[13] zwrot akcji

Po raz kolejny już naciskam klamkę drzwi wejściowych z nadzieją, że ustąpią pod naporem, otworzą się i obleje mnie ciepły blask domowego światła. Że będziesz w środku, nawet kompletnie mną niezainteresowany. Bylebyś był.
Niestety, po raz kolejny drzwi tkwią w miejscu, a ja szukam po omacku kluczy i przeklinam swoje głupie nadzieje.
Wrócisz znowu po północy, wśliźniesz się cicho do mieszkania, zrzucisz kurtkę na podłogę, bo po ciemku nie trafisz na wieszak, i podkradniesz się do drzwi sypialni, żeby się upewnić, że śpię.
Oczywiście, że nie śpię, ale udaję, jakbym była pogrążona w niebiańskim śnie.
Jakim cudem ty się zawsze na to nabierasz...
Leżę potem przez dwie godziny i nasłuchuję, jak z ulgą chodzisz po kuchni, robisz sobie coś do jedzenia, nawet oglądasz po cichutku telewizję i nareszcie żyjesz.
Tak jakbym ja ci tego życia zabraniała. Tak jakbyś nie mógł być swobodny przy mnie.

[12] taki duży, taki mały

   -  Nie mam pojęcia, czy to ci się uda, stary - Marek westchnął przeciągle, dopijając kawę. - Muszę lecieć, umówiłem się z Marysią. Później jeszcze o tym pogadamy, może ci pomogę, jak znajdę trochę czasu.
    Zebrał się jakoś pospiesznie, nieskładnie, niedbale przewiązał się szalikiem i widać było, że myślami rzeczywiście jest już przy Marysi.
   -  Oświadczysz się jej w końcu? - rzuciłem, kiedy już odchodził od stolika. - Wiesz, złoto niby się nie zdewaluuje, ale ileż może ten pierścionek leżeć bez użytku...
   -  W końcu to zrobię - odparł z niezadowoleniem. - Zrobię, jeśli w końcu pójdziemy razem na piwo, panie cnotko! - i wyszedł.
    Uśmiechnąłem się pod nosem, dopiłem swoją kawę i już miałem wstać, kiedy zobaczyłem, że ktoś do mnie macha z drugiego końca kawiarni. Zmrużyłem oczy (przeklinając się po raz setny w duszy, że jeszcze nie wybrałem się do okulisty) i dostrzegłem, że to moja koleżanka z pracy, Anka.
    Szczerze powiedziawszy, nie miałem wielkiej ochoty na rozmowę z nią, ale teraz musiałem już poświęcić jej choćby chwilę.
    Anka poderwała się z werwą od stolika, pozbierała w kosmicznym tempie kawę, ciasto i milion papierów, którymi była obrzucona, i dosłownie po sekundzie siedziała już przy moim stoliku, z idealnie rozłożonymi na nim rzeczami, uroczo we mnie wpatrzona i uśmiechnięta.
    Właśnie tym zawsze mnie przerażała.

[11] preludium czy apogeum?

   -  Jest pani pewna swojego zdania?
    Nie była pewna ani trochę.
   -  Oczywiście, inaczej... to w ogóle bym tu nie przyszła.
   -  Czyli prowadzi pani rozmowy w tym kierunku?
   -  Prowadzę, i to wiele - odparła, choć nie miała pojęcia, o jakie rozmowy chodzi.
   -  Cieszę się zatem. Kiedy chce pani to wszystko zacząć?
   -  Szybko, byle nie przedłużać.
   -  O, a cóż to dyktuje pani działanie w takim pośpiechu?
    Obleśne oczy urzędnika zostały wlepione w jej oczy. Ciężko było uciec przed ich wszechogarniającą i oszałamiającą pewnością...
   -  Mnie? Nikt mi nic nie dyktuje... Ja po prostu nie lubię długo siedzieć w miejscu. Ciągły ruch... preferuję. To kiedy pan proponuje?
   -  Jak dla mnie... - odstręczał ją teraz w najwyższym stopniu - ...to może być i od zaraz. Pani chętna na taką propozycję? W niczym, mam nadzieję, nie uraziłem...
   -  Ależ skąd - wyrzuciła z siebie z mechanicznym oburzeniem. - Ale może nie od zaraz. Przyjdę jutro.
    Urzędnik poprawił się na krześle, przygładził resztki włosów i chrząknął z niezadowoleniem. Marszcząc brwi, wycharczał:
   -  To co z tymi rozmowami?
    Początkowo milczała, nie mogąc sobie przypomnieć, o co chodziło. W końcu westchnęła:
   -  Prowadzę, prowadzę - i wyszła.

18 kwietnia 2017

[10] białe spodenki

     Pamiętam moment, w którym zobaczyłem ją po raz pierwszy.
   Sceneria nie była jakaś szczególna, okoliczności - również nie. Upał był niemiłosierny, wszyscy ociekaliśmy równo potem i raz za razem podawaliśmy sobie ciepłe piwo. Zupełnie nie smakowało, wcale nie chłodziło, ale człowiek żłopał.
     A ona? Pomyślałem sobie, że jest jedną z tych średnich, niewyróżniających się panienek w jej wieku, bez specjalnej figury czy pięknej twarzy. I przez pewien czas jeszcze utrzymywałem to stanowisko, mimo że pierwszy widok jej promiennego, niewinnego uśmiechu wzbudził we mnie pewien niepokój i na ten jeden, szczególny sposób wzburzył mi krew w żyłach.
    Później dopiero przyszło mi stwierdzić, że jej uśmiech był po prostu pełen niepoprawnego optymizmu, ale nie był bynajmniej niewinny. Naiwny też nie.
   Weszła w białych trampeczkach na chybotliwy pomost i wyglądała uroczo. I beztrosko. Dopalałem właśnie szluga, kiedy stanęła naprzeciwko Włóczęgi. Rozglądała się jeszcze przez chwilę dziarsko wokół, z ręką zatkniętą przy czole, jak wprawny kowboj wypatrujący wroga. Nie ze mną te numery! Choć było nas kilku chłopa na jachcie, choć Świderek był najbliżej niej, przewieszony przez burtę, i choć zaczął on z nagłą męską siłą dobywać wiadro z wody, ona już mnie wypatrzyła. "Wyglądam najrzetelniej w tym towarzystwie", skarciłem swój rosnący animusz.
    Wtedy właśnie się uśmiechnęła, a ja coś poczułem. To nie był ten uśmiech ślicznotek, blask białych zębów, powodujący nagły zawrót głowy; to było coś, co szybko i ostatecznie wbiło się w serce, by potem powoli rosnąć.

28 marca 2017

[9.1] Bardzo Ambitne Metafory - słowo na "m"

Najtrudniejszą rzeczą w miłości jest jej niepowtarzalność.
Nie możesz na jednym czy kilku przypadkach się jej nauczyć, za każdym razem jest ona zupełnie inna, całkowicie zagadkowa.
Na miłość jeszcze nie wykształciliśmy odporności. Jedno przejście przez tę chorobę nie pomoże nam w zwalczaniu jej kolejnego ataku.
Ja nie widzę żadnego wzoru w znajdowaniu ulubionych piosenek, a co dopiero mówić o schemacie na zakochanie.
Choć te dwie rzeczy są w istocie bardzo do siebie podobne.
Czasem już pierwsze dźwięki wyrzucają mnie z fotela, odciągają od wszystkiego, co w danej chwili robię i porywają ze sobą na długie godziny nieustającej fascynacji, która - choć naturalnie nieco przygasa - potrafi tlić się jeszcze bardzo długo.
A innym razem jakaś piosenka nieustannie nawija mi się gdzieś w playliście i w sumie to jej nie lubię, ale po kilku-kilkunastu przesłuchaniach nagle dostrzegam to coś.
Albo nagle wpadam na jakiś utwór, który znałam wcześniej, ale dopiero teraz dojrzałam do tego, by go uwielbiać.
Albo wracam czasami do dawnych ukochanych piosenek i czuję, jakby nic się nie zmieniło.
I tak jak niektóre utwory kończą się nieskładnie czy tylko powoli gasnąc, tak i ja skończę bez puenty.

cdn., bo cały cykl będzie

[8] podróbka

Dzień dobry, mam na imię Antoni i jestem głęboko nieszczęśliwym człowiekiem.
Spróbuję dzisiaj napisać o tym książkę. To znaczy - dzisiaj spróbuję zacząć pisać tę książkę. Oczywiście, cały proces może zająć mi miesiące, lata, o ile nie dekady.
Bo o nieszczęściu często się pisze bzdury. Rozwleka się to-to, jakby ktokolwiek chciał tego słuchać.
Wiem, że ludzie nie lubią stykać się z nieszczęściem innych. I nie winię ich za to. Dość mają własnych zmartwień, niech faktycznie poczytają sobie jakąś pokrzepiającą historyjkę z dobrym zakończeniem, dobrze im to zrobi.
Ale czasami można się też pokrzepić myślą, że jednak są tacy, co mają gorzej od ciebie.
I ja właśnie dlatego zaczynam pisać książkę o mnie.
Żeby każdy z was mógł wziąć tę pisaninę do ręki i z każdym kolejnym rozdziałem być coraz bardziej wdzięcznym za wasze, nieco pewnie tylko lepsze, życie.
Bo naprawdę ciężko o inną osobę, która miałaby tak tragiczny żywot, jak ja.
Gdybyście podsunęli moją historię Hiobowi, ucieszyłby się biedak podczas grzebania sobie w gnijącej ranie, że jeszcze jest dlań nadzieja, że jeszcze nie upadł tak nisko, jak ja.

   -  Cięcie! - rozległo się po pomieszczeniu.

11 stycznia 2017

[7] gdyby gdybanie stało się profesjonalne

   -  Ludzie wcale nie chcą żyć wiecznie. A przynajmniej nie chcieliby, gdyby w pełni rozumieli, z czym to się wiąże.
    Szliśmy właśnie w dół ulicy, kołysząc się na grudach udeptanego śniegu. Byłam przemarznięta do kości, piekły mnie policzki i palce u wszystkich kończyn, a on do tego pierdolił jakieś egzystencjalne smęty.
    A ja jedyne, co chciałam wtedy zrobić, to wrócić do ciepłego domu i rozgrzać się kubkiem gorącej herbaty.
    A potem podniosłam na niego oczy i zrozumiałam, że w tej chwili bardziej pragnę jednak... w końcu go pocałować.
   -  No, co o tym sądzisz? Ty chciałabyś żyć wiecznie? - nie dawał za wygraną.