6 maja 2017

[13] zwrot akcji

Po raz kolejny już naciskam klamkę drzwi wejściowych z nadzieją, że ustąpią pod naporem, otworzą się i obleje mnie ciepły blask domowego światła. Że będziesz w środku, nawet kompletnie mną niezainteresowany. Bylebyś był.
Niestety, po raz kolejny drzwi tkwią w miejscu, a ja szukam po omacku kluczy i przeklinam swoje głupie nadzieje.
Wrócisz znowu po północy, wśliźniesz się cicho do mieszkania, zrzucisz kurtkę na podłogę, bo po ciemku nie trafisz na wieszak, i podkradniesz się do drzwi sypialni, żeby się upewnić, że śpię.
Oczywiście, że nie śpię, ale udaję, jakbym była pogrążona w niebiańskim śnie.
Jakim cudem ty się zawsze na to nabierasz...
Leżę potem przez dwie godziny i nasłuchuję, jak z ulgą chodzisz po kuchni, robisz sobie coś do jedzenia, nawet oglądasz po cichutku telewizję i nareszcie żyjesz.
Tak jakbym ja ci tego życia zabraniała. Tak jakbyś nie mógł być swobodny przy mnie.

[12] taki duży, taki mały

   -  Nie mam pojęcia, czy to ci się uda, stary - Marek westchnął przeciągle, dopijając kawę. - Muszę lecieć, umówiłem się z Marysią. Później jeszcze o tym pogadamy, może ci pomogę, jak znajdę trochę czasu.
    Zebrał się jakoś pospiesznie, nieskładnie, niedbale przewiązał się szalikiem i widać było, że myślami rzeczywiście jest już przy Marysi.
   -  Oświadczysz się jej w końcu? - rzuciłem, kiedy już odchodził od stolika. - Wiesz, złoto niby się nie zdewaluuje, ale ileż może ten pierścionek leżeć bez użytku...
   -  W końcu to zrobię - odparł z niezadowoleniem. - Zrobię, jeśli w końcu pójdziemy razem na piwo, panie cnotko! - i wyszedł.
    Uśmiechnąłem się pod nosem, dopiłem swoją kawę i już miałem wstać, kiedy zobaczyłem, że ktoś do mnie macha z drugiego końca kawiarni. Zmrużyłem oczy (przeklinając się po raz setny w duszy, że jeszcze nie wybrałem się do okulisty) i dostrzegłem, że to moja koleżanka z pracy, Anka.
    Szczerze powiedziawszy, nie miałem wielkiej ochoty na rozmowę z nią, ale teraz musiałem już poświęcić jej choćby chwilę.
    Anka poderwała się z werwą od stolika, pozbierała w kosmicznym tempie kawę, ciasto i milion papierów, którymi była obrzucona, i dosłownie po sekundzie siedziała już przy moim stoliku, z idealnie rozłożonymi na nim rzeczami, uroczo we mnie wpatrzona i uśmiechnięta.
    Właśnie tym zawsze mnie przerażała.

[11] preludium czy apogeum?

   -  Jest pani pewna swojego zdania?
    Nie była pewna ani trochę.
   -  Oczywiście, inaczej... to w ogóle bym tu nie przyszła.
   -  Czyli prowadzi pani rozmowy w tym kierunku?
   -  Prowadzę, i to wiele - odparła, choć nie miała pojęcia, o jakie rozmowy chodzi.
   -  Cieszę się zatem. Kiedy chce pani to wszystko zacząć?
   -  Szybko, byle nie przedłużać.
   -  O, a cóż to dyktuje pani działanie w takim pośpiechu?
    Obleśne oczy urzędnika zostały wlepione w jej oczy. Ciężko było uciec przed ich wszechogarniającą i oszałamiającą pewnością...
   -  Mnie? Nikt mi nic nie dyktuje... Ja po prostu nie lubię długo siedzieć w miejscu. Ciągły ruch... preferuję. To kiedy pan proponuje?
   -  Jak dla mnie... - odstręczał ją teraz w najwyższym stopniu - ...to może być i od zaraz. Pani chętna na taką propozycję? W niczym, mam nadzieję, nie uraziłem...
   -  Ależ skąd - wyrzuciła z siebie z mechanicznym oburzeniem. - Ale może nie od zaraz. Przyjdę jutro.
    Urzędnik poprawił się na krześle, przygładził resztki włosów i chrząknął z niezadowoleniem. Marszcząc brwi, wycharczał:
   -  To co z tymi rozmowami?
    Początkowo milczała, nie mogąc sobie przypomnieć, o co chodziło. W końcu westchnęła:
   -  Prowadzę, prowadzę - i wyszła.