- W tak przyjemne dni jak ten - zacząłem po chwili błogiego milczenia - prawie zaczynam wierzyć w cuda.
Nic nie odpowiedziała, tylko podniosła na chwilę głowę z mojego ramienia i spojrzała na mnie karcąco.
- Och, rety, nie to miałem na myśli - zreflektowałem się. - No wiesz, tak się po prostu mówi.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie na ławeczce parkowej, i kiedy przymykałem trochę jedno oko, prawie oszukiwałem mózg, że jesteśmy w jakimś ładnym, neutralnym miejscu. Ba, ja prawie dałbym się zupełnie zwieść swojej wybujałej wyobraźni, podsycanej lekką gorączką, ale wiem, że moja dziewczyna cały czas była czujna, uważna i boleśnie świadoma miejsca naszego - mojego - pobytu.
Byłem świeżo po rozmowie z lekarzem prowadzącym, który wprowadził mnie we wszystkie szczegóły. Oczywiście, nie chciał tego robić, chciał się mną zająć, jak każdym innym pacjentem, ale ostatecznie nie mógł. Jeśli nie przez wzgląd na nasz wspólny, bardzo związany z tematem naszej rozmowy, zawód, to choćby z powodu naszej długoletniej znajomości.
Dowiedziałem się więc wszystkiego, a wielu rzeczy nie musiałem usłyszeć wprost, by je zrozumieć; dość powiedzieć, że moja sytuacja była po prostu beznadziejna, a ja od początku się tego domyślałem. Ba, czułem to w kościach, ha ha...
Za to ona nic jeszcze nie wiedziała i jasne było, że w końcu - za pięć, dziesięć minut - ostatecznie będę musiał zebrać się w sobie i powiedzieć jej to, tylko może łagodniejszymi słowami, których cały czas nie potrafiłem znaleźć.