10 marca 2018

[23] bitwa

    Nie przepadam za swoją pracą. Nie pomaga mi nawet łagodne uspokajanie się w duszy, że to przecież dorywcza, że na pół etatu, że to przystanek w mojej karierze, że po studiach będę już robić coś bardziej wpasowującego się w moje zainteresowania. A na pewno bardziej, niż teraz.
    Nie przepadam za koniecznością bycia miłym, nawet kiedy mam ochotę wyjebać pierwszemu lepszemu klientowi w ryj. Nie przepadam za rozwalaniem przez nich produktów na stanowiskach, losowym zostawianiem rzeczy nie na miejscu, podczas gdy sklepik jest na tyle mały, że te kilka kroków wstecz nikogo by nie zbawiło. Nie przepadam też za dzieciakami z lepkimi rączkami, nawet jeśli mają odpowiedzialnych rodziców, którzy jakoś za nimi nadążają i odkładają wszystko z powrotem. Nie przepadam za ludźmi z pracy. Nie przepadam za liczeniem pieniędzy, koniecznością kombinowania, jak wydać komu resztę, żeby mieć drobne w kasie. Może dlatego, że nie przepadam za matematyką w ogóle.
    Jedyne, co lubię w mojej pracy, to możliwość obserwowania interesujących scen rodzajowych z klientami w rolach głównych, a to się jednak całkiem często zdarza. Nawet mnie to pokrzepia, że sporo jest ludzi, którzy mogą mnie zainteresować na tyle, by się wsłuchać w ich rozmowę na około pięć minut. To już robi na mnie wrażenie.
    Pracuję w małym sklepiku w wielkiej galerii handlowej. Sprzedaję jakieś szacher-macher naturalne kosmetyki. Mnie samego to śmieszy, bo przecież wszyscy chyba możecie przypuszczać, jak bardzo nie znam się na kosmetykach, szczególnie tak wymyślnych. To znaczy - jak bardzo się nie znałEM. Okazało się, że to wcale nie takie trudne, szczególnie jeśli są to kosmetyki naturalne - bo te wcale nie są jednak wymyślne. Wszystko jest tak fit, pure i bio, że właściwie wszystko można stosować do wszystkiego. Paru niuansików się dowiedziałem w trakcie pracy, i to często od klientów, bo na żadnym opakowaniu nie ma dokładnej instrukcji, więc najlepiej podsunąć klientowi taki sposób używania, jaki najczęściej jest wychwalany przez innych konsumentów, umiejętnie podpytanych o to przy okazji.
    Dobra, tak naprawdę, to roboty potrzebowałem wtedy od zaraz, a dziewczyna kumpla mogła łatwo mnie tam wkręcić. Tępa pizda, ale uczynna. Nawet dobrze, że niedługo potem przeniosła się do innej galerii, bo jej głupota pewnie byłaby kolejnym gwoździem do mojej wypachnionej, organic trumny.
    Ale, cóż mnie tak fascynuje w tych rozmowach klientów, spytacie? Czyżby roztrząsali oni nad balsamami ważkie kwestie współczesnych wyzwań globalnych? Mieli interesujące poglądy polityczne? Opisywali sobie wzajemnie odcinki serialu, który od początku mnie interesował, ale nie miałem czasu go oglądać?
    Bywa różnie, zdarzają się i tacy. Ale, w dziwny sposób, ci ludzie - postawieni w sytuacji podejmowania decyzji, czasem mniej zobowiązującej, czasem bardziej - są dla mnie ciekawi sami w sobie.
    Potrafią oni być tak rozczulający, kiedy trzęsą się nad kupnem jakiegoś mazistego gówna, jakby to była sprawa wagi państwowej, a jednocześnie omawiają z drugą połówką kwestię wyboru szkoły ich dziecka w taki sposób, jakby rozważali, czy wysrać się jeszcze przed wyjściem z domu, czy już w pracy.
    Ale też wywołują we mnie dreszcze podniecenia, kiedy wydają setki złotych na buteleczki z kolorowymi płynami do kąpieli, prysznica i nosa, ale kłócą się przez telefon, że kolejny obiad na mieście to już zbyteczny wydatek, który doprowadzi ich do ruiny finansowej. Och, jak bardzo mnie taka niekonsekwencja jara. Jak bardzo czuję się lepszy!
    Mogą robić różne rzeczy, żeby mnie zabawić. Nie do końca wiem, czy to dlatego, że tak tragicznie nudzi mi się w robocie, czy faktycznie mam z mojej pozycji najlepszy widok na takie smaczki. W każdym razie, choć potrafi mnie tak długi kontakt z ludźmi wymęczyć, to ostatecznie go sobie cenię. A może do tego stopnia umiem się adaptować i czerpać radość z czegoś, co powinno mnie dawno pogrążyć...
    Rzadko jednak zdarza się, żeby jakaś zaobserwowana sytuacja poruszyła mnie do głębi. Tak - no, mocniej, no. Żeby tak zburzyła tę moją grubą fasadę cynicznego gościa, który ma wszystko w dupie.
    (To znaczy - ja naprawdę wiele rzeczy mam w dupie, ale jednak - nie wszystko. Tak z 99%).
    Pamiętam dobrze dwie dziewczyny, które wpadły do sklepu jak burza i spenetrowały cały asortyment w jakieś pięć minut, ale potem zastanawiały się pół godziny na dwoma TAKIMI SAMYMI pudełkami scrubu do ciała (wygooglujcie sobie, jeśli nie wiecie, co to)... Załamałem się w duszy chyba z dziesięć razy, kiedy tak na to patrzyłem zza kasy. Pewien postęp się zadział, kiedy jedna z nich w końcu zaczęła się niecierpliwić i pospieszać koleżankę, a gdy to nie przyniosło żadnego efektu, wyrwała jej z rąk jedno pudełko i szybkim krokiem podeszła do mnie, to znaczy - do kasy.
   -  Poproszę to - odparła i zatopiła się w torebce w poszukiwaniu portfela.
    To wszystko stało się tak szybko, że ta druga dopiero po dobrej chwili zrozumiała, co się stało, i kiedy przybiegła zbulwersowana do kasy, w powietrze już wyfrunęła karta płatnicza tej pierwszej.
   -  Co ty odpierdalasz?! - wyraziła swoje wzburzenie wyruchana koleżanka. - W co ty sobie pogrywasz?
   -  Daj spokój, Kaśka - odparła Kaśka 2 - ile można wybierać jeden pierdolony peeling.
   -  To nie jest, kurwa, peeling, tylko scrub! Nic dziwnego, że sama nie potrafiłaś nic wybrać, skoro ty nawet nie wiesz, co jest czym.
   -  Ja tam nie widzę żadnej różnicy, a poza tym, to kupiłabym to już dawno, ale pozwoliłam ci odprawić te swoje modły nad "konsystencją produktu" - zrobiła palcami gest cudzysłowu! - bo byś mi potem żyć nie dała.
   -  Ja bym ci żyć nie dała? Ciekawe, co byś powiedziała, jakby nas Patrycja w pracy obsmarowała, że jej kupiłyśmy jakieś byle co, że śmierdzi, że się źle wchłania! Znasz przecież Patrycję! Dodrapie ci się, kurwa, do tego, co było pod nalepką ze składem, wybebeszy wszystko, a potem cię zniszczy...
    Możecie mi wierzyć, że w duszy umierałem ze śmiechu i szczęścia, sam nie wiem, z czego bardziej. Wewnętrznie pichciłem sobie tony popcornu w mikrofali i tylko rozsiadałem się wygodnie w wyimaginowanym fotelu. Powinienem ogólnie wkroczyć w tę kłótnię i albo uspokoić klientki, albo je wyrzucić ze sklepu, ale - och, Boże drogi - nie mogłem się ruszyć, bo niechybnie bym doszedł.
   -  Jakie to ironiczne, że Patrycja aż tak cię przeraża, że sama zaproponowałaś, żebyśmy złożyły się dla niej na prezent, i w ogóle. Po co robić jej prezent, skoro ona aż tak cię denerwuje?
   -  Boże, jak ty niczego nie rozumiesz... No dokładnie dlatego robię jej prezent, wiesz? Żeby nie wiedziała, jak bardzo jej nie lubię, a skoro nie będzie wiedzieć, to nie będzie mnie obgadywać z każdą napotkaną osobą!
   -  Kochana, ona ani myśli, żeby cię obgadywać. Do tego to musiałabyś się jej jakkolwiek rzucać w oczy. Jakkolwiek, czymkolwiek się w ogóle wyróżniać...
    W tym momencie na twarzy Kaśki wezbrały wszystkie możliwe kolory naraz, dziwnie się wymieszały i zlały w siebie, a wtedy spuchły jej nagle policzki, powieki, wargi; wtem cała masa jej mięśni mimicznych zaczęła niekontrolowanie drżeć, a ja obserwowałem to oczami, myślami analizując całą sytuację i nie mogąc wyjść z podziwu nad jej nieprzewidywalnością i, nienachalnie skrywanym, drugim - a nawet trzecim czy czwartym dnem.
    Sam już nie wiedziałem, czy Kaśki są tylko koleżankami, czy bliskimi przyjaciółkami; w jednej chwili miałem wrażenie, jakby były sobie zupełnie obce, a w drugiej już - że wiedzą o sobie właśnie zbyt dużo i zbyt długo są na siebie zdane, do tego stopnia, że straciły dla siebie wszelką cierpliwość... Kwestia Patrycji nie nurtowała mnie już tak bardzo, choć była ona osią całego tego sporu; próbowałem za wszelką cenę dociec charakteru relacji tych (nie)codziennych klientek.
    Tymczasem Kaśka rozsypana już była prawie całkowicie; spojrzałem na Kaśkę 2 z napięciem nie mniejszym, niż ta pierwsza. Jakoś było mi żal tej głupiej gąski, zaplątanej w kompleksy, zaszczutej w środowisku pracy (nie musiała to być Patrycja, tak jak ona to przedstawiała, ale problemy w tej kwestii były ewidentne), zaszczutej w tej relacji z Kaśką 2. Czy da się zapobiec wybuchowi płaczu i pretensji?
    Cisza ze strony opanowanej koleżanki jednak wciąż trwała. To był jej moment. Jej chwila. Doprowadziła tamtą drugą na skraj wytrzymałości, uderzyła w najczulszy punkt - i to bez żadnej litości. Dlaczego miałaby w sumie teraz przerywać, kiedy zabawa stała się tak przednia? Kiedy inni patrzą? Teraz tamta druga się rozbeczy, zupełnie jak dzieciak, a ona spojrzy na nią z wyższością oraz pobłażaniem, spojrzy porozumiewawczo na mnie, przeprosi za koleżankę, zapłaci za zakupy i wyprowadzi ją triumfalnie ze sklepu, a tamta nie będzie miała siły, żeby wytłumaczyć jej, że ona rozumie te godziny upokorzeń i podkopywania jej pewności siebie, że ona wie, że nie powinna jej ulec, ale teraz to ona ją umiejętnie rozbroiła, z pełnym wyrachowaniem i zimną krwią, mimo tego, że nie powinno jej to tak dotknąć, bo ona wie, że Kaśka 2 ma równie duże kompleksy, jak ona sama, skoro musi się dowartościowywać kopaniem, w jej mniemaniu, słabszych.
    Tak widziałem tę sytuację i momentalnie postawiłem się po stronie tej pozornie pokonanej. Skąd we mnie te pokłady empatii? Jakim cudem obudziła je ona we mnie, ta biedna, śmieszna Kasiulka? Nie wiem, ale być może faktycznie miałem rację co do tej przemocy psychicznej stosowanej przez Kaśkę 2.
    Kaśka jednak nieoczekiwanie zrozumiała, że może się jeszcze jednak z tego podnieść. Powoli zaczęła blednąć, czerwień spełzła jej z twarzy w okolice szyi i dekoltu, odsłaniając z powrotem jej bardziej opanowane oblicze. Popcorn chrzęścił mi w uszach, kiedy go przeżuwałem z napięciem w swojej głowie. Dajesz, Kaśka! Odpowiedz coś tej wrednej małpie! Niech jej w pięty pójdzie!
   -  Zzzabawne... - zaczęła nieco drżącym głosem, ale słychać było, że już staje się coraz bardziej pewna. - Zzabawne, że to ty mówisz mi o niewyróżnianiu się, podczas gdy wszystko, co robisz, to jest jebane show.
    Kaśkę 2 wyraźnie zbił z tropu ten nagle odzyskany zimny spokój Kaśki 1. Zabrakło jej języka w gębie, ale Kaśka też zamilkła na dobre. Wyczekiwała dokładną, chłodną pauzę, tak samo, jak przedtem jej koleżanka.
    To zmusiło Kaśkę 2 do zadania tego koniecznego pytania, które musiało paść, by fabuła poszła do przodu.
   -  O czym... ty mówisz? Jakie... show?
    Kaśka wyszczerzyła zęby w szyderczym uśmiechu. "Mam cię", mówiły jej oczy.
   -  No, jak to, o czym? A co w tym momencie odpierdalasz, co?
    Kaśka 2 milczała. Już gryzła zębami sromotną porażkę. Och, kurwa, jak ją to bolało.
   -  Wcale nie walczysz desperacko o bycie zauważoną, co? Ani w pracy, ani teraz, odwalając tę scenę w sklepie, zamiast po prostu powiedzieć mi w cztery oczy o tym, co cię boli?
    Kaśce 2 został chyba z jeden punkt życia na sto wyjściowych. Czekałem na fatality.
   -  W sumie to mi przykro, że aby jakoś żyć, musisz kreować się w oparciu o czyjeś - gest cudzysłowu! - "słabości". Grając przy tym taką dojrzalszą, taką lepszą.
    Mały ludek w środku mnie, ten sam, co grzał sobie popcorn i robił sobie dobrze do tej epickiej kłótni, teraz wstał z fotela i zaczął klaskać, oddając pokłony Kaśce. Teraz to chyba nawet drugą parą rąk zaczął dziergać sweter okolicznościowy z jej imieniem na klacie - do tego stopnia jej kibicowałem i do tego stopnia się ucieszyłem z jej zwycięstwa!
    A co Kaśka, powiecie? Kaśka rzuciła koleżanko-rywalko-konkurentko-przyjaciółce ostatnie, triumfalne spojrzenie, i wyszła ze sklepu, zostawiając ją z głupim wyrazem twarzy, zdeptaną godnością osobistą, scrubem w jednej ręce, kartą płatniczą w drugiej, no i ze mną przy kasie.
    Ja również odczekałem trochę, pozwalając Kaśce 2 ponapawać się goryczą tej chwili, po czym profesjonalnym, obojętnym tonem odparłem:
   -  Proszę zbliżyć kartę do terminala.
    Wyrywając paragon z kasy i wręczając go osiwiałej z wrażenia klientce, kisnąłem w środku ze śmiechu, bo tak naprawdę nie wiedziałem, czy faktycznie dobrze zinterpretowałem sytuację. Moje przypuszczenia niby momentalnie się sprawdziły, cała wymiana zdań i relacja sił po walce odpowiadała moim przypuszczeniom, ale tak naprawdę... nie wiedziałem. Kaśka wydawała się jednak przygłupawą Kaśką, a Kaśka 2 - tą trochę mądrzejszą koleżanką.
    No i czy były one w końcu w bliskiej relacji, czy też nie?
    Głowiłem się nad tym całkiem niedługo, zajęło mi to tyle, ile Kaśce 2 zajęło ulotnienie się ze sklepu na ociężałych nogach.
    To musiały być długoletnie przyjaciółki, dawniej na zabój. Żadna inna relacja nie mogła zaowocować tak soczystą, emocjonalną bombą. Żadne koleżeństwo, choćby i długie, nie zrodziłoby takich napięć, bólu i żalu.
    To było coś typowego dla starego małżeństwa. Może nie aż tak typowe, jakim byłoby nadeptywanie sobie na odcisk dokładnie tak, by zabolało, co jest łatwe w takiej relacji, kiedy jest się skazanym nieodwołalnie na siebie i kiedy tak dobrze się wie, gdzie najbardziej boli; to było jeszcze gorsze, to był już efekt dawno rozpoczętego procesu rozpadu. To już był jeden z etapów ostatecznej anihilacji tej relacji.
    Nie przepadam więc za swoją pracą, ale szczerze mówiąc - dla takich sytuacji warto jednak czasem wyjść z domu częściej, niż tylko na uczelnię. Może dzięki tym agentkom nawet skończę choć jeden esej w terminie i dostanę pierwszą piątkę na tych śmiesznych studiach? Boże drogi, co mnie podkusiło, żeby studiować psychologię...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz