10 sierpnia 2018

[27] wszystko po staremu

Jest w sierpniu jakaś kapka niepośpiechu, dusznego zastoju, niedoszacowanego oczekiwania.
Wielkie, puste ścierniska kłują w nostalgiczne punkty serca i jednocześnie czule je głaszczą.
W taką scenerię chce się jednakowoż wkraczać. Wdychać zapach zimnego, coraz wcześniej zapadającego wieczora. Dostrzegać lekkie, małe, niewinne przebłyski nadchodzącej jesieni. Zachwycać się tym samym wciąż i na nowo. Nie brać głębszego oddechu od biegu pór roku choćby nawet na chwilę. Być może tylko tym ich nieubłaganym biegiem się uspokajać, wyciszać, otrzeźwiać.
Ciężko zliczyć, ile to już razy używała tych samych słów, by opisać te same stany umysłu i duszy. Niby tak się zmienia, niby tak się jej życie wiele razy odwraca i przewraca, i wyślizguje z niepewnego chwytu rąk - a jednak wciąż jest tak samo, wciąż tak samo wychodzi ona wieczorem na dwór i pocierając gołe ramiona, oganiając się od owadów, przestępując z nogi na nogę - tak samo zapatruje się w raczące ją różnorodnością niebo. Może tylko ono - to niebo właśnie - jako jedyne przejawia znaki zmienności? Nawet jeśli pojawia się w swych stałych odsłonach, to zdobiący je rysunek chmur nigdy się przecież nie powtórzy dokładnie i nigdy powtórzyć się nie może. Czyżby to ono było dowodem upływającego czasu?
Bo cóż innego mogłoby ją do tego przekonać, jeśli nie zrobią tego jej zmieniające się odbicie w lustrze, wycinane wokół niej drzewa, budowane nowe drogi?
Przede wszystkim - dlaczego z taką lubością przegląda się ona w krajobrazie, zamiast w ludziach wokół niej? Skąd ten brak wiary w nich? Skąd to poczucie, że tylko postawienie bosej stopy w chłodnej trawie stanowi o jej człowieczeństwie, zamiast powierzania tej funkcji bogatszej, pełniejszej rozmowie z kimś obok?
I zawsze taka była, zawsze zadawała pytania i szukała odpowiedzi gdzieś - tam, daleko, w dziupli, w ściółce, w koślawym murku z nieużytych, kruszejących cegieł. W powiewie wiatru, porywającym z sobą ziarna z wysokiej trawy - odnajdowała siebie. Albo pozwalała temu powiewowi zabrać siebie przy okazji i ulecieć gdzieś indziej, opaść... Choć nigdy nie zakiełkowała nigdzie indziej. Intensywnie próbowała, nie wyobrażała sobie stać w miejscu, co parę lat porzucała całe swoje dotychczasowe życie, znajomości, pasje - i myślała, że jest takim wolnym ptakiem, taką niespokojną duszą, co kocha się w przemeblowaniach i przeprowadzkach.
A jednak do jednego miejsca zawsze wracała. I nigdy go z siebie nie wymazała.
Zaraz znowu odejdzie, jeszcze tylko troszkę. Jeszcze dwa, trzy sierpniowe wieczory, może jedna porządniejsza burza. Pozwoli deszczowi przejść przez jej krainę i z pierwszą oznaką rozpogodzenia - odejdzie, wyjdzie, przeminie sama. Ktoś może ją zapamięta. Może gdzieś zostawi ona swój zapach, ślad swoich rozżalonych, rozetlonych głupią melancholią oczu. Może ktoś znajdzie rzucony w kącie polany wianek z bezmyślnie zerwanych polnych kwiatów, które mogłyby rosnąć sobie dalej, gdyby nie jej chwilowy egoizm. Pewnie ten ktoś i tak nic z tego nie wyniesie i nie zrozumie, ani jej nie pochwyci w porę, ani nawet nie będzie chciał - ale przypomni sobie o jej szwendaniu się bez celu. Tak uhonoruje jej istnienie.
A ona i tak wróci za kilka lat. Znowu postoi, popatrzy, powzdycha. Obejrzy się za siebie, na rząd wesoło tętniących życiem domów. Zatęskni za umiejętnością zbudowania takowych, za nabyciem zdolności osiedlenia.
I znów pójdzie. Rozedrgana, trochę zarumieniona od rześkiego, chłodnawego powietrza. Może w końcu zerwana z tego łańcucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz