Jest w sierpniu jakaś kapka niepośpiechu, dusznego zastoju, niedoszacowanego oczekiwania.
Wielkie, puste ścierniska kłują w nostalgiczne punkty serca i jednocześnie czule je głaszczą.
W taką scenerię chce się jednakowoż wkraczać. Wdychać zapach zimnego, coraz wcześniej zapadającego wieczora. Dostrzegać lekkie, małe, niewinne przebłyski nadchodzącej jesieni. Zachwycać się tym samym wciąż i na nowo. Nie brać głębszego oddechu od biegu pór roku choćby nawet na chwilę. Być może tylko tym ich nieubłaganym biegiem się uspokajać, wyciszać, otrzeźwiać.
Ciężko zliczyć, ile to już razy używała tych samych słów, by opisać te same stany umysłu i duszy. Niby tak się zmienia, niby tak się jej życie wiele razy odwraca i przewraca, i wyślizguje z niepewnego chwytu rąk - a jednak wciąż jest tak samo, wciąż tak samo wychodzi ona wieczorem na dwór i pocierając gołe ramiona, oganiając się od owadów, przestępując z nogi na nogę - tak samo zapatruje się w raczące ją różnorodnością niebo. Może tylko ono - to niebo właśnie - jako jedyne przejawia znaki zmienności? Nawet jeśli pojawia się w swych stałych odsłonach, to zdobiący je rysunek chmur nigdy się przecież nie powtórzy dokładnie i nigdy powtórzyć się nie może. Czyżby to ono było dowodem upływającego czasu?
Bo cóż innego mogłoby ją do tego przekonać, jeśli nie zrobią tego jej zmieniające się odbicie w lustrze, wycinane wokół niej drzewa, budowane nowe drogi?