10 grudnia 2016

[4.2] skutki nagłej pobudki

    Kobieta prowadząca szkolenie okazała się być Mileną-również-Kowalską i posiadać odpowiednie kwalifikacje do przekazania im wiedzy na temat nowych rozwiązań w biurokracji.
     To jedno odejmowało jej nieco uroku, bo wiedzę do przekazania miała naprawdę wątpliwej jakości, ale cała reszta jej słodkiego, powabnego ciała przypadła Kowalskiemu do gustu aż nadto.
    Poruszała się niczym mała, zgrabna mgiełka, od jednego rogu planszy do drugiego, wymachując wskaźnikiem na planszy niczym czarodziejską różdżką. Raz na jakiś czas można było dostrzec jej jedną łydkę albo dwie, kiedy stawała zupełnie z boku planszy, objaśniając coś z przejęciem na uroczej, zaciętej nieco z nerwów twarzyczce.
     Wyglądała tak pokornie, tak niewinnie, tak dziecięco, a jednocześnie hardo i pewnie. To była dziwna mieszanka, która powodowała w głowie Kowalskiego wybuch za wybuchem. Wysadzała mu most za mostem, niszcząc bezpowrotnie jasne ciągi myśli i uproszczenia, jakie delikwent ten wyhodował sobie w ciągu całego życia dla ułatwienia funkcjonowania, by móc w prosty sposób wpadać na szlak i nim dążyć do celu, bez zbędnego rozkładania wszystkiego wokół na czynniki pierwsze.
  Jednak nagła fascynacja panią Mileną-również-Kowalską nie pozwoliła mu zostać obojętnym wobec zagadek jego własnego wszechświata.
    Nie rozumiał, dlaczego z miejsca tak się zaaferował tymi łydkami, tą anielską twarzyczką i, przed chwilą dopiero tak naprawdę dostrzeżonymi, zgrabnymi piersiami. Bo było to zaiste zaaferowanie niecodzienne i jakieś dawne, zaprzeszłe, jakiego Kowalski już dawno nie odczuwał.
    Nie, żeby nie podobały mu się przypadkowo spotykane kobiety! To się przecież chyba nigdy nie przestaje dziać. Miewał też od czasu do czasu fantazje seksualne z kobietami z bliższego otoczenia, jak na przykład z Martą z biura obsługi - która nie była wcale zbyt atrakcyjna, ale w dziwny sposób wyzwalała w nim pożądanie.
     A więc odczuwanie pożądania do kobiet, których by o takie działanie nie podejrzewał, nie było mu obce. Ale rzecz z tą kobietą ze szkolenia była zgoła inna.
    On znów się poczuł, jakby był w innym wymiarze.
    Czemu tak jest, że kiedy raz człowiek się znajdzie w takim stanie, to potem każde kolejne szczęśliwe do niego przeniesienie kojarzy się z każdym poprzednim razem?
      I tak, słodka fizjonomia Mileny przywołała na myśl dawno zapomnianą Asię z kolonii.
  Kowalski zaśmiał się w duchu, przywołując autoironię na pomoc w walce ze wspomnieniami, ale nie udało mu się to.
     Asia była wyższa od niego o głowę, ale to dlatego, że mieli wtedy po piętnaście lat i nie rośli w równym tempie. Kiedy Asia wychodziła za mąż trzy lata później, a Kowalski patrzył na orszak weselny z okien domu babci, był od niej wyższy o całe trzy centymetry. Tak przynajmniej oszacował.
     A więc była wyższa i do tego tęższa. Miała orzechowe, duże oczy i krzywe zęby. Mimo to, śmiała się najwięcej ze wszystkich dzieciaków i miała chyba największą pewność siebie. I to dlatego podobała się chłopakom. Na przekór kanonom urody.
    Byli oboje po prostu szczeniakami, wciąż jeszcze dziecinnymi - a tak przynajmniej pamiętał to Kowalski, nie mogąc nadziwić się wyuzdaniu obecnych piętnastolatków - i całowali się tylko za domem kolonijnym, jak nikt nie patrzył. Chowali się głównie dlatego, że byli dość dziwaczną parą, a dzieciaki potrafią być bezlitosne.
    Nie pamiętał już, że sam wtedy nie traktował siebie jak dzieciaka, ale planował poważną przyszłość z Asią i nie widział poza nią świata. Był w stanie rzucić dla niej szkołę, uciec z domu, żebrać na ulicy. Denerwował ją tymi stałymi deklaracjami, aż w końcu ona powiedziała, aby w końcu udowodnił swoją miłość i zrobił to, co tak gorąco oświadcza.
    I zrobił. Kiedy wakacje się skończyły, on musiał wrócić, zostawiając Asię w miejscowości, w której kolonie się odbywały i w której mieszkała jego babcia. Z tęsknoty obgryzał palce do krwi i w końcu pewnego wrześniowego dnia spakował się i uciekł... do babci.
    Rzucił szkołę? Tak! Uciekł z domu? Tak! Nawet żebrał na ulicy, bo skądś musiał wziąć pieniądze na pociąg.
     Ale Asia w ogóle na niego nie czekała.
    Prosto z dworca udał się pod jej szkołę - jedyną w tej mieścinie - i czekał na koniec lekcji. Kiedy zobaczył, jak wychodzi z budynku, obłapiona przez jakiegoś miejscowego osiłka, uciekł stamtąd. Przenocował u babci, która na szczęście miała wiele wyrozumiałości dla zbolałego, młodego serca, i udobruchała rodziców. Potem wrócił do domu jak zbity pies, z całą garścią pomysłów na zmyślne samobójstwo.
   W ten sposób Kowalski przypomniał sobie dokładnie ten jeden, jedyny raz, kiedy był zakochany, i kiedy jego serce było roztrzaskane w pył.
   Ta twarz - niedużej, zgrabnej blondynki, uwijającej się jak w ukropie przed planszą z cyferkami i wykresami - ta twarz mu przypomniała. Poczuł znów ten nieznośny ból, poczuł ciężar piętnastoletniego serca, czuł się pokonany.
    Nadal jednak nie rozumiał, dlaczego to wszystko w jego głowie się stało. Nie rozumiał cyklu wspomnień, może łatwiej by mu było, gdyby kochał więcej razy i gdyby te więcej razy teraz przeparadowało mu wewnątrz czaszki. A tak - w jego skromnej historii miłosnej - pojawiła się tylko Asia, dawno zepchnięta w odmęty podświadomości, i biedak nie mógł z niczym tego połączyć.
   Trzeba mu było dopiero wrócić do domu, przeżyć w letargu kilka dni, poczuć wstręt do żony i dopiero mógł pojąć.
    Zakochał się na stare lata w pani Milenie-również-Kowalskiej.

cdn.

1 komentarz:

  1. Podoba mi się sposób w jaki piszesz. Wciąga. :)

    Zapraszam do mnie: http://keeganab.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń