11 stycznia 2017

[7] gdyby gdybanie stało się profesjonalne

   -  Ludzie wcale nie chcą żyć wiecznie. A przynajmniej nie chcieliby, gdyby w pełni rozumieli, z czym to się wiąże.
    Szliśmy właśnie w dół ulicy, kołysząc się na grudach udeptanego śniegu. Byłam przemarznięta do kości, piekły mnie policzki i palce u wszystkich kończyn, a on do tego pierdolił jakieś egzystencjalne smęty.
    A ja jedyne, co chciałam wtedy zrobić, to wrócić do ciepłego domu i rozgrzać się kubkiem gorącej herbaty.
    A potem podniosłam na niego oczy i zrozumiałam, że w tej chwili bardziej pragnę jednak... w końcu go pocałować.
   -  No, co o tym sądzisz? Ty chciałabyś żyć wiecznie? - nie dawał za wygraną.
    Nie chciałam odpowiadać na to pytanie. A to było dziwne. To zawsze ja nadawałam wszelkim rozmowom taki ton. Zawsze to ja byłam mistrzynią bezużytecznych refleksji i przesadnego dopatrywania się we wszystkim drugiego, trzeciego, czwartego dna.
    A z nim nie potrafiłam w ogóle rozmawiać w ten sposób.
    Dopiero po czasie to zrozumiałam. Bałam się po prostu dzielić moimi obserwacjami, bo wydawało mi się, że on uzna je za niezbyt dobre. A za bardzo chciałam wydawać mu się odpowiednio dobrą.
    Westchnęłam, bo wiedziałam, że będę musiała w końcu odpowiedzieć.
   -  Ja zawsze się bałam perspektywy wieczności. Odkąd pamiętam. Nigdy nie chciałam żyć wiecznie.
    Zaskoczyłam go tą odpowiedzią. Nie miałam pojęcia, czy pozytywnie, czy negatywnie, ale on tak rzadko wydawał się być czymkolwiek zaskoczony, że i tak mi to pochlebiło.
    Dalej szliśmy w milczeniu, a kiedy ja z powrotem zaczęłam w myślach przeklinać zimę, on odparł szybko i nieswojo:
   -  To... bardzo dobrze. Jak można nie bać się braku końca, skoro w naszym życiu wszystko się zawsze kończy?... Skoro nie znamy uczucia nieskończoności? Jesteśmy stworzeni po to, by się skończyć.
   -  A wierzysz w tę całą wieczność? - spojrzałam znów na niego zza futra mojego kaptura, łapczywie obserwując jego reakcję na to pytanie.
    Ale on nie myślał długo.
   -  Chyba chciałbym, żeby jednak była. Ta wieczność. Mimo wszystko. - zarumienił się. - Ale jeszcze bardziej chciałbym móc zajrzeć w przyszłość. Tak tylko na chwilę. O, na przykład, żeby sprawdzić, co z tą wiecznością.
    Nie czułam już właściwie dłoni, usta popękały mi w mozaikę, od dawna nie mogłam opanować drżenia. A on nagle wyskoczył z tą myślą, której przecież nie mogłam tak zostawić, bo była zbyt ciekawa. I zbyt mi go otworzyła przede mną, jak jeszcze nigdy wcześniej. A właśnie mieliśmy się już rozejść w przeciwnych kierunkach.
   -  Zajrzeć w przyszłość? Chyba jesteś ewenementem. Większość ludzi wolałaby zajrzeć w przeszłość.
   -  W przeszłość? A niby po co? To, co się stało, to się już przecież nie odstanie.
   -  W przyszłość? A niby po co? Żeby zniweczyć sensowność twoich obecnych wyborów, skoro i tak będziesz wiedział, co się stanie?
   -  A może właśnie będę mógł coś zmienić, żeby nie dopuścić do jakiegoś obrotu spraw?
   -  No, to już jest tworzenie alternatywnych rzeczywistości. A to kompletnie odmienna sprawa.
   -  Ty chyba też miałaś to właśnie na myśli. Po co patrzeć w przeszłość? Wszystko wygląda o wiele lepiej we wspomnieniach, niż jeśli znowu by się to odtworzyło, jak film. Jeśli patrzeć w przeszłość, to też tylko na alternatywny bieg zdarzeń.
   -  Nieprawda! Nigdy nie oglądałeś jakiegoś starego filmu z kamery, na przykład z dzieciństwa? Uwielbiam sobie przypominać takie rzeczy i nigdy nic nie pamiętam. A patrzenie za siebie, żeby sprawdzić, co mogłoby być inaczej, gdyby się podjęło inną decyzję - to dopiero męczarnia!
    Zaśmiał się i spojrzał na mnie z pobłażaniem. Nienawidziłam tego.
   -  Mało jeszcze o sobie wiesz - odparł nieco pogardliwie i bez pożegnania poszedł w swoją stronę.
    Od razu zrobiłam to samo, kotłując się w środku ze złości. Wtedy właśnie cała ochota na całowanie go przeszła mi tak skutecznie, że już nigdy nic z tego nie wyszło.


    Bardzo śmieszne, że tak nagle przypomniałam sobie tę rozmowę właśnie w tym momencie. Naprawdę, zupełnie o niej zapomniałam. Z nim samym ta sztuka nigdy mi się nie udała, ale tę wymianę zdań najwyraźniej podświadomie wyparłam.
    I zezłościłam się tylko, bo zrozumiałam, że - jak zwykle - miał cholerną rację.
    Trzydzieści parę lat później stałam przed budynkiem, w którym znajdowała się jedna z wielu filii międzynarodowej korporacji, oferującej najróżniejsze usługi związane z manipulacją wspomnieniami i uczuciami.
    Ludzie głównie korzystali tutaj z oferty ponownego spotkania się z tymi, którzy już odeszli. Wystarczyło założyć kilka elektrod na głowę i program wnikał w nasz zwykły, biologiczny magazyn wspomnień, by odtworzyć z pamięci utraconą bliską osobę i pozwalał nam ją spotkać w myślach, dając złudzenie nieco bardziej realne w porównaniu do snu. Niewiele, ale jednak po takiej sesji długo zostawało wokół poczucie obecności ukochanej osoby, zupełnie inaczej, niż gdy samemu wracało się do niej myślami. Zresztą, z czasem wszystko się zaciera, nawet zapach i smak skóry... Przynajmniej według moich doświadczeń. Tak, i ja z tego korzystałam po śmierci męża. Nie wiem, jak kiedyś ludzie radzili sobie ze stratą. Ja bym sobie bez tego nie poradziła, zresztą nie była to samowolka - zalecił mi to mój psychoterapeuta.
    Dzisiaj jednak miałam zamiar skorzystać z czegoś bardziej innowacyjnego i drżałam cała ze strachu i podniecenia. Doszłam do takiego wieku, w którym podjęcie się tego doświadczenia miało już jakiś sens. Swoje już przeżyłam, swoje nadecydowałam i faktycznie miałam realną szansę sprawdzić wszystkie alternatywne scenariusze mojego życia.
    Byłam jednak na tyle szalona i niecierpliwa zarazem, żeby zgłosić się jako testerka programu będącego jeszcze w fazie tworzenia. Dzieci mi to odradzały, córka zresztą testowała inny program i była bardzo niezadowolona ze swoich odczuć w porównaniu do użytkowania końcowego produktu, ale ja nie mogłam się już doczekać. To właśnie przez ten "pewien" wiek. Już znaczny, ale jeszcze nie tak sędziwy, żeby przyjmować wszystko ze spokojem.
    A ja poprzez spojrzenie w alternatywne przeszłości chciałam wykreować tę resztkę przyszłości, jaka mi została.
    Więc może on nie do końca miał rację? Bo przewrotnie połączyłam obie te skrajne rzeczy.
    Ale... nie. Kiedy już przekraczałam próg laboratorium, znowu zachciało mi się śmiać.
    On chyba naprawdę był nieomylny. A przynajmniej... co do mnie.

cdn. (prawdopodobnie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz