22 sierpnia 2017

[14] pieśni żałobne

Pogrzeb

Najgorzej, kiedy już słodkie początki podszyte są goryczą.
Kiedy jest się w położeniu tak beznadziejnym już na samym wstępie.
Kiedy nie ma nawet czasu na czczą beztroskę, zapominanie o świecie, tracenie poczucia czasu i rzeczywistości.
Najgorzej, kiedy już słodkie początki zatrute są troskami.
A może i - najlepiej?
Bo kiedy przychodzi smak zawodu i rozczarowania, to jest on jednakowoż znany.
A znajome rzeczy lepiej się przyjmuje do rozumu i serca.
I świadomość złego zakończenia całkiem porządnie do jego nadejścia przygotowuje.
I wiadomo, że tak się to właśnie wydarza, nie ma dobrych rzeczy w świecie, szczęśliwych upojeń aż po wsze czasy.
I może dobrze, że niczego niewinnego nie zaznaliśmy. Że nie mieliśmy nic wspólnego - bo nie ma czego tracić, nie ma za czym tęsknić. Grzebać możemy jedynie wyobrażenia i oczekiwania.

(po chwili)
Nikt nam tylko nie powiedział, że o wiele ciężej się je żegna, że trzeba im głębszy dół kopać, większe ceregiele czynić. Tak wielkie, jak wielkimi były one za swego bujnego życia.
Żałuję czasem, że tak nam, ludziom, ta wyobraźnia zawsze rozkwita, jak najpiękniejszy w ogrodzie kwiat.
Czy nie mogłaby moja wyobraźnia wyglądać jak pierwszy lepszy chwast?
Czy nie mogłaby krzewić w mej duszy obrazów pokracznych, brzydkich, plugawych?
Bym nie musiała opłakiwać przyszłości piękniejszej, niż byłaby nią w rzeczywistości?
Sama już się zgubiłam w osądzie i nie wiem - co jest gorsze - chować w ziemi miłość nieszczęśliwą czy niespełnioną?
Czy ktoś to kiedyś zważył, bądź obu w równym stopniu doświadczył i może mnie oświecić?
Albo... nie. Niech mi lepiej nie mówi. Odmawiam sobie ciężaru i tej wiedzy.
Niech tę mądrość razem z tą moją miłością pogrzebią. Głęboko i szczelnie, ażebym już nigdy obu nie musiała widzieć na oczy.


...

Jest w tej żałobie jakaś wesoła nuta,
która czasem duszę jasnym blaskiem olśniewa -
taka nuta, taki rytm przemyślny,
co żwawszą muzyką aż do śpiewu chęć wzbudza.
I wzbiera aż poezją, zachodu słońca pomarańczem, 
wczesnego ranka mgłą... Ta nadzieja malutka, pomniejsza,
niewiele wnosząca, zapominana wciąż i na nowo - 
że się kiedyś obudzę lżejsza.
Bez troski, co serce od spodu podszywa,
bez głazu w piersi, co oddech spłyca,
bez utkanej wewnątrz świadomości pajęczynki strachu, 
że kiedyś mi pogody ducha zbraknie, nie starczy uporu
i dobrego dnia nie stanie...
Może kiedyś się jeszcze będzie patrzeć na letnio-jesienne wieczory
ze spokojem dobrze kończących się żniw?
Skądś może jeszcze zaczerpnę wiary?
Kiedyś może ten cały chaos wygaśnie, niepodpalany słabymi iskrami
pustych oczekiwań i omdlałych "zza" spojrzeń...
I będzie po tej żałobie jedna tylko pamiątka,
jedno małe ukłucie w żołądku, jeden fałszywy w pieśni ton, 
kiedy czasem mi przypomną, kiedy cię może jakoś w innym ujrzę...
Ale tylko tak. W wyobraźni. W świeżo przywianym zapachu.
Bez twoich rąk. Bez głosu twego, och, ani w twych oczach przeglądać się nie chcę.
Nie będziesz mnie na nowo w czarne suknie przywdziewał w wesela wigilię!
Nie pozwolę.
Zanucę sobie taką melodię, z taką nutą, z takim rytmem przemyślnym, 
z pomarańczą, brzoskwinią i wschodzącym słońcem, 
mgłą zbyt wielką i wieczorem letnio-jesiennym,
i... jasnym blaskiem... olśniewającym...
Och, byłoby moje serce lepiej na demencję zapadło starczą, och,
bo kto to widział, żeby wciąż, po tylu latach - no, kto...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz