6 maja 2017

[11] preludium czy apogeum?

   -  Jest pani pewna swojego zdania?
    Nie była pewna ani trochę.
   -  Oczywiście, inaczej... to w ogóle bym tu nie przyszła.
   -  Czyli prowadzi pani rozmowy w tym kierunku?
   -  Prowadzę, i to wiele - odparła, choć nie miała pojęcia, o jakie rozmowy chodzi.
   -  Cieszę się zatem. Kiedy chce pani to wszystko zacząć?
   -  Szybko, byle nie przedłużać.
   -  O, a cóż to dyktuje pani działanie w takim pośpiechu?
    Obleśne oczy urzędnika zostały wlepione w jej oczy. Ciężko było uciec przed ich wszechogarniającą i oszałamiającą pewnością...
   -  Mnie? Nikt mi nic nie dyktuje... Ja po prostu nie lubię długo siedzieć w miejscu. Ciągły ruch... preferuję. To kiedy pan proponuje?
   -  Jak dla mnie... - odstręczał ją teraz w najwyższym stopniu - ...to może być i od zaraz. Pani chętna na taką propozycję? W niczym, mam nadzieję, nie uraziłem...
   -  Ależ skąd - wyrzuciła z siebie z mechanicznym oburzeniem. - Ale może nie od zaraz. Przyjdę jutro.
    Urzędnik poprawił się na krześle, przygładził resztki włosów i chrząknął z niezadowoleniem. Marszcząc brwi, wycharczał:
   -  To co z tymi rozmowami?
    Początkowo milczała, nie mogąc sobie przypomnieć, o co chodziło. W końcu westchnęła:
   -  Prowadzę, prowadzę - i wyszła.

     Słońce było dzisiaj oślepiające, brzydkie, nagie; było w ogóle za gorąco ostatnio. Iga westchnęła, poprawiając bluzkę; cała kleiła się od potu. Miała szczerą ochotę wrócić do domu i przebrać się w coś bardziej zwiewnego, ale jedno spojrzenie na zegarek i zrozumiała, że nie może. Spóźniłaby się po Magdę. Na to nie może sobie pozwolić, nie któryś raz w tym miesiącu.
    I tak nie była na czas; dla takich małych dzieci pięć minut oczekiwania to cała wieczność. Magda robiła jej zawsze okropne wyrzuty i ryczała, że gdyby była tu mama, to na pewno by się po nią nie spóźniała. Dobrze, że biurowiec Maćka był tak blisko - zaraz tam dotrą, zaraz wsiądą do auta i pojadą w cholerę, pocieszała się Iga. Magda natomiast biadoliła nadal, przeplatając ryki gorącymi prośbami o nową lalkę, którą koniecznie musiała mieć, bo Ania też ją miała i ciągle się z niej śmiała.
   -  Ania to myśli, że jest najfajniejsza, bo ma najfajniejszą zabawkę - bąkała pod nosem Mała. - Ciociu, przecież tak nie jest!
   -  Jasne, że nie jest - Iga wypatrywała zielonego tico na parkingu, ale nigdzie go nie widziała. - Powiem ci, że takie gówniary są najgorsze. Nie przejmuj się nią.
   -  Hihihi, lubię, ciociu, jak mówisz brzydkie wyrazy, a mama o tym nie wie - zachichotała Mała i choć na chwilę poprawił się jej humor.
    A tego zielonego tico naprawdę nie było na parkingu. Czy ten Maciek naprawdę się rozpłynął w powietrzu? Nie mógł zapomnieć, żeby na nie poczekać. Chyba musiał nie być w pracy, skoro nie było jego samochodu. Co za paranoja!
    Co miały robić? Iga postanowiła, że poczekają jeszcze chwilę. I tak nie miała telefonu, żeby po niego zadzwonić, a wyprawę komunikacją miejską na drugi koniec miasta mogła odroczyć jeszcze o chwilę.
   -  Ciociu, a mamusia to mnie jeszcze kocha?
    Iga spojrzała na Małą, zaskoczona.
   -  Dlaczego tak mówisz, kochanie? Jasne, że cię kocha!
    Chyba powiedziała to mało przekonująco, bo Magda szybko wybuchła płaczem, zawodząc, że mama o niej nie pamięta. Iga z niezadowoleniem pociągnęła Małą za rękę do pobliskiej budki z lodami, kupiła jej całkiem sporą porcję i wręczyła do ręki. Wiedziała, że ta się cała umorusa, ale wolała mieć w perspektywie odplamianie jej sukienki, niż słuchanie jej beków.
    Intuicja nie zawiodła Igi. W kilka chwil później, kiedy łzy na twarzy Magdy zdążyły się już porządnie wymieszać z roztopionymi lodami, na parking z piskiem opon wjechał Maciek.
   -  Sorka, dziewczynki, na serio - wymamrotał swoim starym, najlepszym bełkotem. - Korek to był straszny. O, Madzia, ale jesteś cała brudna! My tu poczekamy, aż zjesz loda, bo mi wszystko w środku pobrudzisz!
    Iga miała już dość, bolały ją nogi, upał był okropny, ale na myśl o tym, że jeśli pokłóci się teraz z Maćkiem, to na pewno będzie musiała czyścić mu tapicerkę, postanowiła opanować się jeszcze jeden raz.
   -  Najważniejsze, że już jesteś - westchnęła. - Chociaż zastanawia mnie... o jakim korku ty mówisz?
    Maciek wyglądał na zdziwionego.
   -  No ten, co zawsze się robi od strony ulicy Ma...
   -  Chodzi mi o to, że chyba powinieneś przed chwilą wyjść z pracy, co nie? I tak, jak zwykle, przyjść od razu tutaj, nie?
   -  A, oj tam, no... - Maciek się speszył. - Wyszedłem trochę wcześniej...
   -  Twój szef nigdy nie puszcza cię wcześniej, ale niech ci będzie, nie mam teraz na to siły.
    Stali w milczeniu, patrzyli na Magdę, która właśnie kończyła jeść lody i dlatego zaczynał powracać do niej zły nastrój. Ostatnie kęsy pochłaniała już z wyraźnie odcinającą się podkówką na twarzy. Iga pomyślała, że ona naprawdę nie ma cierpliwości do dzieci. Czy kiedykolwiek będzie mieć?
   -  No, księżniczko śliczna, gotowa na podróż? - Maciek jakoś się z nią dogadywał, wchodził czasem na jej fale, łapał jej częstotliwość. - Karoca czeka!
    Magda zaśmiała się, patrząc na zielonego tico; do karocy było mu daleko i nawet takie dziecko jak ona wiedziało o tym doskonale. Iga nienawidziła tego grata. Niżej w klasyfikacji stał już tylko maluch, a może i nawet nie; w dzisiejszych czasach jeżdżenie maluchem można było jeszcze uznać za "hipsterstwo", za sentyment; jeżdżenie tico - absolutnie nie.
    Załadowali się do auta. Magda rozpogodziła się rozmową z Maćkiem.
   -  I wtedy podszedł do mnie pan policjant i mówi: "A pan, panie Macieju, czego pan od nas chce w nagrodę?", a ja mu na to: "Jestem skromny i nic nie chcę"; "Ale jak to tak? Jest pan bohaterem narodowym!" - Maciek nadawał tak w kółko, a Magda miała niezły ubaw.
   -  Tak właściwie, to o czym ty opowiadasz? - burknęła Iga, która tak naprawdę nie wsłuchiwała się w tę rozmowę; zapragnęła tylko przerwać to nieustanne trajkotanie Maćka.
   -  Ciocia, nie słuchałaś?! - Mała święcie się oburzyła. - Wujek to jak zwykle dał czadu! Uratował dziś małego kotka i sam pan policjant chciał mu dać nagrodę!
    Iga pomyślała, że wybuchnie. Oczywiście, Maciek był teraz kochany, że zajmował się Magdą, rozwożąc ich do domów; miał dla nich czas, dla Małej cierpliwość, dla niej samej... no, po prostu był. Ale to nie był czas na docenianie jego czynów.
    Maciek zauważył, że Iga walczy z sobą, by nie nawrzeszczeć na nich dwoje, więc po prostu się zamknął. Tu był chociaż domyślny. Po chwili zatrzymał się przed ładnym ogrodzeniem, oplecionym bluszczem.
   -  No, zmykaj do babci - wysapała Iga, gramoląc się do tylnych drzwi. Otworzyła je i zdawkowo pożegnała wychodzącą Małą.
    Wsiadła z powrotem do samochodu. Maciek chciał się odezwać, ale spojrzał na nią i zrozumiał, że lepiej na tym wyjdzie, jeśli i tym razem będzie siedział cicho.
    Ulice były tak zupełnie zatłoczone, jakby brakowało miejsca wszędzie indziej, a życie było możliwe tylko tutaj. Jakby ktoś kazał tym ludziom wyleźć na chodniki, na bruki i paradować w tę i we w tę, jakby nie było innego zajęcia na świecie.
   -  Czy ci ludzie mogą choć raz nie robić tłoku? - westchnęła Iga, kiedy mijali ostatnią ruchliwszą ulicę przed przedmieściami.
   -  Kochana, coś cię chyba gryzie, nie? - Maciek pociągnął nosem. - Dostałaś chyba tę pracę, co? Sorka, że nie spytałem od razu, ale ta Mała taka usmarkana była... I tak się jakoś stało...
   -  Jedźmy.
    Zielony tico zatrzymał się przed blokiem Igi.
   -  Od kiedy zaczynasz? - zagadnął Maciek.
   -  Od jutra. Cześć - i wyszła, trzaskając drzwiami.
    Maciek wzruszył ramionami. I pojechał.
    Misi nie było w mieszkaniu, i chwała Bogu. Idze chciało się tak bardzo płakać, że ryczała już na klatce schodowej, szukając kluczy i wchodząc do mieszkania. Obmyśliła plan, że ucieknie szybko do łazienki, puści wodę z kranu i jakoś się ogarnie, żeby nie słuchać jej wymówek. Na szczęście nie musiała tego robić. Mogła być sama ze sobą.
    Wiedziała, że coś jest z nią nie tak, że zbyt łatwo daje się wyprowadzić z równowagi. Chciała to zwalać na okres, ale wiedziała, że to nie to; mógł to być upał albo fakt, że jest cała przepocona i czuje się niekomfortowo; ale to też nie to. Wciąż miała w głowie tylko okropne spojrzenie tego urzędnika i jego pewność siebie, przekonanie, że ma nad nią władzę. A tego chyba nienawidziła najbardziej. Godziła się na wszelkie poniewieranie, dopóki nie zobaczyła w oczach przeciwnika poczucia wyższości. Dopiero to wywoływało w niej reakcję obronną.
    A teraz była skazana na tego faceta, na tę paskudną pracę, na całą tę życiową sytuację, bo powzięła jakiś mglisty cel, którego nie była pewna. Wiedziała tylko, że nie może tak darować swojej starszej siostrzyczce tego, co zrobiła z Magdą.
    Dlaczego więc teraz użala się tak nad sobą, skoro wiadomo, że to jedyna droga? Cel uświęca środki. Praca jest teraz dla niej najważniejsza. Ze względu na Małą.

2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz